Oj, chmielu, chmielu, ty bujne ziele,
Bez cie nie będzie żadne wesele.
Oj, chmielu, oj, niebożę,
Niech ci Pan Bóg dopomoże,

chmielu niebożę.

piątek, 27 maja 2011

Bieszczady - Rusałka kratkowiec nad Sanem

W upalne, sierpniowe popołudnie szliśmy niespiesznie z Tarnawy w kierunku Dźwiniacza Górnego. Przez większą część wędrówki towarzyszył nam San. Kiedy przybliżył się na tyle, że poczuliśmy jego ożywczy chłód, zeszliśmy nad samą wodę zakosztować ochłody . Udzielił się nam leniwy spokój rzeki. Rzeka, to dużo powiedziane, bo gdyby chcieć, wystarczyłoby zrobić pięć kroków, żeby znaleźć się na drugim jej brzegu. San w górnym swym biegu jest rzeką graniczną, więc drugi brzeg, który kusił nas zielenią i miękkim, żwirowym podłożem był już na terytorium Ukrainy. Wycieczka zagraniczna nie wchodziła w rachubę. Na szczęście, takich dylematów związanych z przekraczaniem granic państwowych nie mają zwierzęta. Pomiędzy oboma brzegami Sanu najwyraźniej istniało regularne połączenie lotnicze, chociaż tylko w skali mikro. "Tam i z powrotem" kursowała najmniejsza z naszych rusałek - rusałka kratkowiec. Na dłuższą chwilę motyl wybrał sobie mnie na lądowisko i wyglądało na to, że zasmakowałam mu bardziej, niż okoliczne kwiaty ;-)

Ciekawie prezentował się misterny rysunek na spodniej stronie jego skrzydeł, który wyglądał jak jasna siateczka na fioletowo-brunatnym tle. Gatunek tego motyla charakteryzuje się ciekawą własnością, a mianowicie ubarwienie wierzchu jego skrzydeł zmienia się w zależności od pory roku. Wiosną, w maju i czerwcu spotkać można osobniki ceglasto-pomarańczowe z czarnym deseniem. Natomiast od lipca do końca sierpnia pojawiają się okazy czarne z białą i pomarańczową przepaską.


Rusałka kratkowiec, która mi towarzyszyła w czasie odpoczynku nad Sanem miała właśnie ubarwienie formy letniej. Czasami może pojawić się jeszcze trzecie pokolenie, które przywdziewa sukienki będące połączeniem obu poprzednich motylich kreacji.

czwartek, 19 maja 2011

Bieszczady - olsza szara i sukcesja wtórna

Nad brzegiem Wołosatego leżała sterta pociętych pniaków. Intensywny ceglasto-pomarańczowy kolor drewna wskazywał na olchę. Zaraz po ścięciu jej drewno jest białe, a po jakimś czasie pod wpływem utleniania przyjmuje charakterystyczny, pomarańczowy kolor. Kiedy drewno wysycha traci jaskrawy kolor, ale odzyskuje go po ponownym namoczeniu. Widać to było na trocinach z pociętej olchy, które leżały nieopodal. Ścinki wypełniające wilgotne zagłębienia między kamieniami miały pomarańczowy kolor, a te przesuszone były żółtawo-białego koloru.

Ścięte pniaki miały szarą korę, stąd moje słuszne skojarzenie z olszą szarą, która w górach porasta kamieniste koryta potoków. Olsza szara jest pionierskim gatunkiem drzewa. Takie cechy olszy szarej, jak szybki wzrost, wytwarzanie lekkich nasion roznoszonych przez wiatr, małe wymagania w stosunku do gleby, znoszenie niskich temperatur, a jednocześnie dobry wzrost na otwartej przestrzeni pomogły jej przy zasiedleniu dużych obszarów w Bieszczadach. Na opustoszałe po II Wojnie Światowej, niezalesione tereny, gdzie zaprzestano upraw rolnych, wkroczyła mało wymagająca olsza szara. Te niewysokie (20 m) i krótko żyjące drzewa (30-70 lat) przygotowały miejsce dla swoich następców - buków i jodeł, które o ironio, rosły tu przed nimi. Pod osłoną zarośli olchowych, a potem na ich obumarłych szczątkach wracał na dawne tereny las, który przed wiekami musiał ustąpić miejsca człowiekowi.

niedziela, 1 maja 2011

Bieszczady - cerkiew w Łopience i stara lipa

Chciałam zobaczyć cerkiew w Łopience, bo słyszałam, że to urocze miejsce.
Męska część naszej wycieczki poszła zwiedzać okolice, a ja zostałam na Mszy Św.
Mnie Łopienka dostarczyła przeżyć duchowych, a moi mężczyźni hartowali swoje ciała w zaroślach pokrzyw, które porastały okoliczną ścieżkę dydaktyczną ;-)

Czekając na chłopaków oglądałam najbliższe otoczenie cerkwi. Rosną tam stare lipy. Drzewa te często sadzono wokół cerkwi - w tradycji Bojków lipy łączono z postacią Maryi.

Koło prezbiterium cerkwi rośnie lipa, w której pniu znajduje się spora dziupla.


Dziupla ta przypomina niektórym gigantyczną dziurkę od klucza. Mnie natomiast jej zarys przywiódł na myśl figurę Matki Bożej z Dzieciątkiem. Dopiero później przeczytałam, że z lipą wiąże się opowieść, według której na tym właśnie drzewie znaleziono ikonę Matki Bożej. Obok tego miejsca zbudowano murowaną kapliczkę, w której umieszczono obraz. Dopiero później dobudowano cerkiew do starszej kapliczki. Nie wiadomo, czy tak było naprawdę. Półkolista wieżyczka na wschodniej ścianie cerkwi wygląda jednak zagadkowo.

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Bieszczady - dziki bez hebd na przełęczy Przysłup Caryński

Zbliżaliśmy się do schroniska "Koliba" w Przysłupiu Caryńskim. Wiatr przyniósł dziwny, odurzający zapach. Nie mogliśmy się zdecydować, czy jest on przyjemny czy raczej nie. Zdania były podzielone, większość określiła go jako drażniący. Rozejrzałam się - przy drodze rosły gęste zarośla utworzone przez roliny o ładnych, pierzastych liściach i białych kwiatach. To właśnie te drobne kwiaty, zebrane w pompony pachniały tak intensywnie. Kwiaty miały charakterystyczne czerwone pylniki. Takie aromatyczne powitanie zafundował nam dziki bez hebd, który rośnie bujnie przy drodze obok schroniska "Koliba".

Roślina jest w całości trująca, chociaż niektóre ptaki zjadają jej czarne owoce. Zimę roślina „przesypia” w postaci podziemnych rozłogów. Nadziemne łodygi, choć są grube i wyglądają solidnie, to nie drewnieją i zamierają na zimę. Latem dziki bez hebd jest licznie odwiedzany przez motyle, zwłaszcza rusałki. Jeden z nich – rusałka admirał wdzięcznie pozował nam do zdjęć.

piątek, 8 kwietnia 2011

Bieszczady - buki uszkodzone przez zwierzęta (popastwiskowe) i przez mróz

W czasie naszych wędrówek po bieszczadzkich szlakach spotykamy stare buki o dramatyczne powyginanych pędach. Niektóre mają wyjątkowo grube, krępe pnie. Bywa, że kilka pni wyrasta z jednego korzenia. Potężne konary tych buków rozrastają się szeroko na boki na niezbyt dużej wysokości (ok. 1,5 m). Ich fantastyczne kształty dają pole do popisu naszej wyobraźni. W ten sposób spotkałam kiedyś pośród lasu tańczącą parę. A może to byli kochankowie w miłosnym uścisku? Co tam komu fantazja podpowie ;)

To są "pastwiskowe" formy buków. Nazwa wskazuje, że te oryginalne twory powstały w związku z pasterską gospodarką, która była prowadzona w Bieszczadach do czasów II Wojny Światowej. Zwierzęta wypasane na tych terenach (dozwolony był wypas leśny), bydło przepędzane przez lasy na targi, uszkadzały młode drzewka, zgryzając słodkie pędy i liście. Po utracie głównego pędu, dzięki dużej witalności buka, drzewo wytwarzało pędy boczne z pączków dotąd uśpionych. Trwający latami proces deformacji dał w rezultacie drzewa o krótkich pniach i szeroko rozpostartych konarach.

Oryginalne kształty bukowych pni mogą też być świadectwem wyjątkowo srogiej zimy, która nawiedziła południowo-wschodnią Polskę na przełomie 1928/1929 roku. Przy swoich dobrych zdolnościach przystosowawczych, buk zwyczajny jest stosunkowo wrażliwy na mrozy. Duże i gwałtowne spadki temperatur mogą wyrządzić olbrzymie szkody w drzewostanach bukowych. Przemarzanie pni, masowe pęknięcia i odpadanie kory, listwy mrozowe, wszystko to powoduje osłabienie drzew. Takie uszkodzone buki są atakowane przez pasożyty, chorobotwórcze grzyby oraz przez owady.

Kondycję drzewa, na jakiś czas, może poprawić wizyta ptasiego doktora – dzięcioła. Drzewa zaatakowane przez szkodniki są chętnie odwiedzane przez te ptaki z racji dostępności pokarmu. W takim uszkodzonym pniu łatwiej też rodzicom wykuć dziuplę, w której zakładają gniazdo. Pomyśleć, jaka wygoda w okresie karmienia młodych, kiedy pożywienie jest na wyciągnięcie … języka ;) Takie olbrzymy, puste wewnątrz długo jeszcze stoją przybierając z czasem fantastyczne kształty.

Ciekawe kształty pni buków powstają także pod wpływem zjawiska zwanego spełzywaniem, które opisałam w osobnym poście Spełzywanie.

piątek, 1 kwietnia 2011

Bieszczady - błoto na szlaku

Ścieżka

Cierpliwie rzeźbię swój ślad
na ścieżce w kolorze sepii
Jak długo spamiętasz mnie?
Do następnej ulewy!

piątek, 25 marca 2011

Bieszczady - Niedźwiedź i cerkiew w Smolniku nad Sanem

Bieszczady są miejscem, gdzie żyje najwięcej niedźwiedzi brunatnych w Polsce. Jednak bezpośrednie spotkania z tym dużym ssakiem zdarzają się rzadko. Łatwiej można natrafić na jego ślady w postaci tropów odciśniętych w miękkiej glinie, czy na śniegu. Czasem obecność niedźwiedzia zdradzają też inne znaki, takie jak rozgrzebane mrowiska, ślady potężnych pazurów na pniach drzew lub zbutwiałych kłodach. Taki oryginalny rysunek, wykonany przez niedźwiedzie pazury, można obejrzeć w zupełnie nietypowym miejscu, bo na ścianie drewnianej cerkwi w Smolniku nad Sanem.


Czego miś szukał w cerkwi? Może nie w samej cerki, tylko pod jej okapem - zwierzak próbował dostać się do gniazda pszczół i uraczyć słodkim miodem. Wszystkim znana jest ta słabość misia.

W staropolskiej nazwie tego zwierzęcia zaszyfrowana jest jego miłość do miodu. Dawne polskie "miedźwiedź" brzmi bardzo podobnie do współczesnego rosyjskiego медведь [miedwied] i oznacza "jedzący miód" (medv-ed = miód + jeść). Natomiast ukraińskie ведмідь [wiedmid] brzmi dla mnie, jak określenie tego, który wie, gdzie miód.

Bez wątpienia niedźwiedź wie, gdzie szukać miodu, a kiedy się do niego dostanie, to ze smakiem go zjada. Pokusa jest tak silna, że niedźwiedzie w Bieszczadach wyrządzają szkody w pasiekach, rozbijając ule, żeby dostać się do miodu. Na jesieni niedźwiedź ma spory apetyt, a miód dostarcza dużo łatwo przyswajalnych kalorii. Jest to istotne przy gromadzeniu przez zwierzę zapasów tłuszczu przed zapadnięciem w sen zimowy.

Tym razem trzeba było obejść się smakiem – słodkie plastry miodu były za wysoko ;)

piątek, 18 marca 2011

Bieszczady - żółte kwiaty rudbekii przy drodze

Wyznaczyliśmy sobie trasę wędrówki dookoła rezerwatu Sine Wiry. Przepływa przezeń Wetlina - prawy dopływ Solinki. Przez większość czasu szliśmy wzdłuż rzeki, podziwiając malownicze widoki doliny rzecznej. Moją uwagę przykuły łany żółtych kwiatów rosnące wzdłuż trasy naszego marszu. Miejscami przy drodze wznosiła się zielona ściana, wysoka na 2 metry, utworzona z wysmukłych łodyg rudbekii nagiej. Była to idealna monokultura, bez udziału innych roślin. Wyglądała nawet ciekawie, ale gdzie podziała się różnorodność i wielobarwność bieszczadzkich poboczy, którą tak lubię?

Okazuje się, że rudbekia jest gatunkiem ekspansywnym i w sprzyjających warunkach rozrasta się tworząc zwarte łany.

Jest jedną z najstarszych roślin dekoracyjnych sprowadzonych z Ameryki Północnej. Jako roślina ozdobna jest mało wymagająca i może rosnąć przez wiele lat bez specjalnych zabiegów pielęgnacyjnych. Jej wysokie, wybujałe łodygi wymagają podpór i podwiązywania, w zagrodach była więc sadzona przy płotach. Stąd rozpoczęła swój triumfalny pochód, kolonizując powoli dolinę Sanu wraz z jego dopływami.

Tam, skąd pochodzi, rudbekia rośnie na terenach wilgotnych, w lasach i na ich obrzeżach, w dolinach rzecznych i na wilgotnych łąkach. W dolinie Sanu i jego dopływów znalazła więc dogodne warunki do wzrostu.

Dodatkowym czynnikiem, który sprzyja rozprzestrzenianiu się rudbekii nagiej jest możliwość rozmnażania wegetatywnego przy pomocy krótkich podziemnych rozłogów, występujących u tej byliny. Sprzyja to tworzeniu przez rudbekię zwartych, jednogatunkowych łanów uniemożliwiających rozwój jakichkolwiek innych roślin.

Wspomniane cechy rudbekii nagiej czynią z niej gatunek inwazyjny - czyli taki obcy gatunek, który rozprzestrzenia się w danym środowisku i konkurując z rodzimymi gatunkami, przyczynia się do ich wyginięcia.

Wygląda więc na to, że rudbekia naga, choć taka urokliwa, nie jest mile widzianym gościem w Bieszczadach. Szczególnie że tereny, które opanowała, to obszary chronione. Utworzono je między innymi po to, aby zachować bogactwo gatunkowe i chronić siedliska nadrzeczne, które niestety są najłatwiej kolonizowane przez rośliny inwazyjne.

sobota, 12 marca 2011

Beskid Niski i Bieszczady - spełzywanie gruntu na stoku

Chociaż wędrowałam na zachód od Osławy, więc geograficznie był to już Beskid Niski, nie zaś Bieszczady, to przyroda nie dała mi odczuć wyraźnej różnicy. Tak samo mogłam nacieszyć oczy widokiem łagodnych pagórków, porośniętych buczyną. Na wzgórzu o nazwie Kamień zatrzymałam się dłużej. Sporo tu było drzew o fantazyjnie powyginanych pniach i wielkich głazów rozrzuconych na grzbiecie góry. Kamieni leżało zdecydowanie więcej niż jeden, jak sugerowała nazwa ;-)


Niektóre buki miały łukowato wygięte pnie u samej podstawy. Wyglądały jak wielkie litery "J" (oczywiście, kiedy popatrzyłam na nie z drugiej strony były już literami "L"-))).

Te drzewa wybrały się na, ledwie zauważalny, spacer w dół stoku. Taką podróż zawdzięczają zjawisku spełzywania. Występuje ono nawet na słabo nachylonych stokach, szczególnie, gdy gleba jest bogata w minerały ilaste, które pod wpływem wody pęcznieją i tracą spójność. Grawitacja sprawia, że plastyczna warstwa gruntu wolno wędruje w dół stoku. Widocznymi oznakami tego bardzo powolnego procesu są, między innymi, właśnie zdeformowane pnie drzew.

Z nastaniem wiosny, kiedy ziemia rozmarza, a topniejące śniegi rozmiękczają grunt, wierzchnie jego warstwy zsuwają się w dół zbocza. To przesuwanie się wierzchniej warstwy gleby powoduje pochylanie się rosnących tam drzew. W czasie wegetacji drzewa, które mają naturalną tendencję do pionowego wzrostu w górę, wyginają się u podstawy. W ten sposób odzyskują pionową postawę, za to ich pień staje się łukowato wygięty. Proces trwający latami daje w efekcie "tańczące" drzewa na zboczu góry.

Dla porównania, martwe drzewo, takie jak ten uschnięty pień na zdjęciu powyżej, już nie broni się przed upadkiem. Podobnie pochylone sylwetki słupów, płotów, murków, mogą być jeszcze jedną oznaką spełzywania.

piątek, 4 marca 2011

Bieszczady - chrząszcz grabarz

Schodząc Działem z Rawek do Wetliny zrobiliśmy sobie krótki postój na szlaku. Dopiero po chwili dostrzegliśmy leżące na środku ścieżki małe ciałko nieżywej ryjówki. Było nieuszkodzone, więc nie stanowiło szczególnie przykrego widoku. Mój starszy syn błysnął czarnym humorem i nazwał ją "suchotrupkiem". Podczas naszych wędrówek, kilkakrotnie już w krótkich odstępach czasu, natrafiliśmy na leżące na ścieżce martwe ryjówki. Trochę nas to zastanawiało, dlaczego leżą w tak widocznych miejscach? Teraz też zaczęliśmy dyskutować, co mogło być przyczyną śmierci ryjówki, dlaczego leży na ścieżce, jak długo tu leży i temu podobne. Po chwili okazało się, że nie tylko my interesujemy się "suchotrupkiem".

W pobliżu pojawił się ruchliwy owad, jaskrawo ubarwiony, czarno-pomarańczowy chrząszcz - grabarz. Nerwowo biegał wokół ciała ryjówki, wciskał się pod nie, odfruwał, żeby już za chwilę z powrotem wylądować na udeptanej ścieżce. Chyba to twarde podłoże, pełne kamieni było przyczyną nerwowej bieganiny grabarza.

Owad ten ma bowiem ciekawą biologię. Para tych chrząszczy podkopuje znalezioną padlinę, która za ich sprawą, w ciągu kilku godzin znika pod powierzchnią ziemi. Samica kopie do niej tunelik, w którym w osobnych jamkach składa jaja. Potem przygotowuje pożywienie dla dzieci. Po kilku dniach pojawiają się larwy, które mama karmi kropelkami przygotowanego wcześniej pokarmu. Opiekowanie się potomstwem przywodzi na myśl zachowanie zwierząt wyższych, takich jak ptaki czy ssaki, bo w świecie owadów występuje tylko u nielicznych.

Niestety, nie miałam przy sobie aparatu fotograficznego, więc nie utrwaliłam portretu tego interesującego chrząszcza. Podam chociaż link do zdjęcia z Wikipedii: Grabarz pospolity.

piątek, 25 lutego 2011

Bieszczady - drzewostan nasienny

Wybraliśmy się na Dwernik Kamień ścieżką dydaktyczną z Zatwarnicy.
Po drodze mijaliśmy plac – składowisko ściętych buków (dla mnie to jest zawsze smutny widok).

Trochę dalej, na niezbyt długim odcinku, ścieżka wiodła przez drzewostan nasienny.
Rosną tutaj doborowe, dorodne i najzdrowsze okazy buka. Zbiera się z nich nasiona w celu wyhodowania nowych pokoleń drzew, które będą miały korzystne cechy. Mogą to być takie własności jak: prosty pień, dobrze ulistniona i długa korona, duża zdrowotność drzewa, jego pełna zdolność do kwitnienia i wydawania nasion, bądź też stosunkowo szybki przyrost. Taki drzewostan ma wysoką jakość hodowlaną w wybranym miejscu.


Rosnące tu drzewa miały prosty, strzelisty pokrój pnia, a kiedy wyrastały ze stromego miejscami zbocza, wydawały się jeszcze wyższe. Ich wierzchołki znikały wysoko nad naszymi głowami w zielonej kopule lasu.

Nieco dalej mijaliśmy okazałe wychodnie skalne, które miejscami wkomponowane były w stromą, prawie pionową ścianę. Amatorom mocnych wrażeń wyjaśniam, że ścieżka biegnie u podnóża ściany i podziwia się ją patrząc w górę, a nie pod nogi ;)

sobota, 19 lutego 2011

Bieszczady - chmiel i Chmiel


Nazwa wsi Chmiel kojarzy mi się z ładnym pnączem o interesującym kształcie liści i owocostanów. Pewnie smakoszom piwa, do których nie należę, nazwa Chmiel przywodzi na myśl ich ulubiony trunek. Myślałam nawet, że nazwa wsi wzięła się od uprawy tej rośliny na okolicznych polach, ale pochodzi ona raczej od chmielu rosnącego tu dziko.

Chmiel zwyczajny jest rośliną lubiącą dobrą, wilgotną ziemię i rośnie często przy płotach lub cieńszych drzewach w nasłonecznionych miejscach. Widziałam warkocze chmielowych pędów oplatających zarośla olchowe nad brzegiem Sanu poniżej cerkwi w Chmielu.

Sama wieś Chmiel położona jest w dolinie Sanu i jego prawego dopływu, na południowym stoku pasma Otrytu. Taka słoneczna wystawa stwarza specyficzne warunki klimatyczne i wpływa na wydłużenie okresu wegetacyjnego w tej okolicy.


Chmiel ma więc w Chmielu dogodne warunki do wzrostu i dobrze, bo mnie bardzo się podoba taka nazwa miejscowości pochodzenia roślinnego, a do tego jeszcze ekologicznie uzasadniona :)

piątek, 11 lutego 2011

Muzeum Młynarstwa i Wsi w Ustrzykach Dolnych

Nie zawsze ma się ochotę na osławione, bieszczadzkie błotko, więc w deszczowy dzień wybraliśmy się do Muzeum Młynarstwa i Wsi w Ustrzykach Dolnych.
Trafiliśmy tam niedługo po udostępnieniu 5-kondygnacyjnego młyna dla zwiedzających. Gospodarz, Pan Janusz Bałkota, z wielką pasją opowiadał o historii tego miejsca. Widać było jego niezwykłe zaangażowanie, wiedzę, a przede wszystkim szacunek i podziw dla ludzi i ich pracy wykonywanej tu przez lata. Poprzednia właścicielka, która po śmierci męża sama prowadziła młyn, bardzo chciała żeby młyn nie stracił swojego dotychczasowego charakteru. Widząc wielkie oddanie z jakim obecni właściciele zajmują się tym starym młynem, można być spokojnym o dalsze jego losy. Myślę, że również po części spełni się wola Pani Młynarzowej, aby młyn pracował nadal. Bo chociaż nie będzie już mielił ziaren zbóż na mąkę, to będzie teraz mielił ziarna historii. Odwiedzając to miejsce, czuliśmy się uraczeni wyjątkową strawą duchową.
Na zdjęciu poniżej widać niesamowitą wytrzymałość bambusa. Kilka pędów tej egzotycznej trawy utrzymuje ciężar paru ton.
Zachowane oryginalne tabliczki są bardzo wymowne ;)

niedziela, 6 lutego 2011

Bieszczady - Otryt

W mglisty, ciepły ranek szliśmy z Doliny Sanu na Otryt. Miałam wrażenie, że powoli wchodzimy w chmury. Otryt nie jest szczególnie widokowym miejscem. Porasta go gęsty bukowo - jodłowy las, a nieliczne, zarastające polany nie dają rozległych widoków. Do tego jeszcze ta mgła ograniczająca obserwację, więc nastawiłam się bardziej na patrzenie "do wnętrza" Otrytu.
Chociaż nie było specjalnie gorąco, to wysoka wilgotność sprawiła, że czuliśmy się po trosze, jak w tropikalnym lesie. Wilgoć osiadała na wszystkim. Delikatne nici pajęczyn wyglądały, jak kłębki cukrowej waty.

Przy "Chacie Socjologa"