Przed laty trzeba było się nieźle nagimnastykować, żeby w jednym kawałku wsiąść do pociągu jadącego w Bieszczady. W jednym kawałku, to znaczy: ty razem ze swoim bagażem. Co zatem trzeba było zrobić, żeby nie dać się rozdzielić ze swoją drugą połową i podróżować razem? Mój chłopak (obecnie mąż) wykazał się niezwykłą pomysłowością. Po krótkiej i nerwowej bieganinie peronowej, kiedy wydawało się, że pociąg zaraz ruszy bez nas, udało mu się załatwić "kuszetkę" w wagonie pocztowym! Konduktor miał niewielkie wymagania - za wyświadczoną przysługę, pożyczył sobie od nas śpiwór. Drugi śpiwór zagospodarowaliśmy na własny użytek i podróż mieliśmy w komfortowych warunkach. Mój luby, co prawda, nie zmrużył oka, ale ja obudziłam się rano rześka i wypoczęta. Zdziwiła mnie tylko całkiem inna "aranżacja wnętrza" wagonu i sąsiedztwo kilku rowerów leżących obok. Dobrze, że mój chłopak czuwał i nie wynieśli mnie na jakiejś stacji ;-)
Teraz też w Bieszczady można dojechać pociągiem. Koleją docieramy do Zagórza i dalej możemy kontynuować podróż po żelaznej drodze w dolinę Osławy do Komańczy i Nowego Łupkowa, albo możemy przesiąść się na autobus lub bus, żeby odjechać w Bieszczady Wysokie.
Lubię oglądać rozmazany krajobraz z okien pociągu, szczególnie kiedy z płaskiego zmienia się w coraz bardziej pofałdowany. Już za kilka dni zanurzę się w morzu zieleni.