Oj, chmielu, chmielu, ty bujne ziele,
Bez cie nie będzie żadne wesele.
Oj, chmielu, oj, niebożę,
Niech ci Pan Bóg dopomoże,

chmielu niebożę.

niedziela, 22 sierpnia 2010

Bieszczady - zaskroniec i jego żółte plamy skroniowe

Szliśmy na Bukowinę. W pewnym momencie mój syn zauważył dużego węża, szybko wpełzającego pod spróchniałą kłodą drzewa. Nie mogliśmy przyjrzeć mu się dokładnie, ale stanowczo zaprotestowałam, żeby wypłaszać go z kryjówki. Wąż jest u siebie, a my jesteśmy tylko gośćmi, wypada więc nie naprzykrzać się gospodarzowi. Nurtowało nas jednak, z kim mieliśmy przyjemność się spotkać. Z opisu syna wynikało, że był to długi, około metrowy wąż. Był prawie czarny, bez żadnego wzoru na ciele.

Mogła być to żmija, chociaż ma ona ciało bardziej masywne i krępe niż wąż, którego spotkaliśmy.
Mógł to być melanistyczny zaskroniec. W Bieszczadach spotykano takie osobniki, u których charakterystyczne, żółte plamy skroniowe, całkowicie zanikły.

Tego dnia znaleźliśmy też małe "stadko" kurek (pieprznik jadalny). Nasz domniemany zaskroniec mógłby sobie pożyczyć trochę żółtego koloru od tych małych grzybków ;-)

Na zdjęciu poniżej pięknoróg lepki - grzyb o podobnej do kurek, żółtej barwie owocnika, który jednak nie jest jadalny. Zdobił spróchniały pień w pobliżu Jeziorek Duszatyńskich.

poniedziałek, 19 lipca 2010

Podróż w Bieszczady

Przed laty trzeba było się nieźle nagimnastykować, żeby w jednym kawałku wsiąść do pociągu jadącego w Bieszczady. W jednym kawałku, to znaczy: ty razem ze swoim bagażem. Co zatem trzeba było zrobić, żeby nie dać się rozdzielić ze swoją drugą połową i podróżować razem? Mój chłopak (obecnie mąż) wykazał się niezwykłą pomysłowością. Po krótkiej i nerwowej bieganinie peronowej, kiedy wydawało się, że pociąg zaraz ruszy bez nas, udało mu się załatwić "kuszetkę" w wagonie pocztowym! Konduktor miał niewielkie wymagania - za wyświadczoną przysługę, pożyczył sobie od nas śpiwór. Drugi śpiwór zagospodarowaliśmy na własny użytek i podróż mieliśmy w komfortowych warunkach. Mój luby, co prawda, nie zmrużył oka, ale ja obudziłam się rano rześka i wypoczęta. Zdziwiła mnie tylko całkiem inna "aranżacja wnętrza" wagonu i sąsiedztwo kilku rowerów leżących obok. Dobrze, że mój chłopak czuwał i nie wynieśli mnie na jakiejś stacji ;-)

Teraz też w Bieszczady można dojechać pociągiem. Koleją docieramy do Zagórza i dalej możemy kontynuować podróż po żelaznej drodze w dolinę Osławy do Komańczy i Nowego Łupkowa, albo możemy przesiąść się na autobus lub bus, żeby odjechać w Bieszczady Wysokie.


Lubię oglądać rozmazany krajobraz z okien pociągu, szczególnie kiedy z płaskiego zmienia się w coraz bardziej pofałdowany. Już za kilka dni zanurzę się w morzu zieleni.

wtorek, 25 maja 2010

Bieszczady - wiosna nad Sanem


Na szerokich, płaskich brzegach Sanu, uważając, żeby nie nabrać wody w buty, chodziłam w poszukiwaniu zwiastunów wiosny. Takie bliskie sąsiedztwo wody lubią olchy (olsza szara i olsza czarna), leszczyna pospolita, wierzby (m.in. wierzba szara i wierzba uszata).
Nie przeszkadza im zbytnio, kiedy wiosną rzeka rozlewa swoje wody.
Bardzo efektownie prezentowały się okazałe kwiatostany lepiężnika różowego, któremu na takich terenach towarzyszy również lepiężnik wyłysiały.

Przez grubą warstwę suchych, zeszłorocznych liści traw, przebijały się młode pędy roślin. Ich świeża, soczysta zieleń wyraźnie odcinała się od słomkowego materaca utkanego z pozostałości poprzedniego lata.
Jaskrawe, żółte kwiaty kaczeńców (knieć błotna) świeciły, jak małe słoneczka i nie pozostawiały wątpliwości, że już na pewno jest wiosna!

wtorek, 18 maja 2010

Bieszczady - kolejka wąskotorowa z Majdanu do Balnicy

Po kilku latach "podchodów", w końcu zdecydowaliśmy się na przejażdżkę bieszczadzką kolejką leśną. Tak jak podejrzewaliśmy, były to leniwe, niespieszne chwile, ale czemu nie możemy poczuć się czasami, jak prawdziwi letnicy?
Zabrałam nawet aparat fotograficzny, zapraszam więc na opowieść obrazem malowaną:


Skąd tu się wzięły bańki mydlane?
Stacja Majdan:


Jedziemy na spotkanie burzy:

Balnica - przystanek w środku lasu:W czsie postoju można pożywić się świeżymi jagodami z cukrem:

Ten wilk ;) polował na bułkę:





czwartek, 6 maja 2010

Bieszczady - cerkiew w Komańczy


Był już zmierzch, kiedy zrobiłam tę fotografię, rekonstruowanej po pożarze, cerkwi w Komańczy. Okaleczone drzewa rosnące w pobliżu, nie pozostawiały wątpliwości, że ogień był wielki. Zabytkowa cerkiew spłonęła prawie doszczętnie. Dzwonnica stojąca obok – ocalała. Ponoć pożary drewnianych cerkwi, to nic niezwykłego – w historii budowli zdarzają się średnio, co 100 lat. Dzięki drobiazgowej dokumentacji, jaką posiadała ta cerkiew, udało się ją dokładnie odtworzyć. Ogień strawił jednak bezpowrotnie całe wyposażenie świątyni, które jak dusza, nadaje charakter takiemu miejscu.

środa, 28 kwietnia 2010

Bieszczady - żmija zygzakowata

Niedaleko od Rzepedzi rozciąga się niby-połonina. Wchodziliśmy na to wzgórze mało uczęszczaną ścieżynką, zastanawiając się, czy zaraz nie pogoni nas gospodarz.
Ścieżka była mocno zarośnięta, więc patrzyłam uważnie, gdzie stawiam stopy. Nie chciałam ryzykować nadepnięcia na wygrzewającą się na nasłonecznionym stoku żmiję. Chociaż jej ukąszenie dla dorosłego, zdrowego człowieka nie powinno skończyć się tragicznie, wolałabym uniknąć takiej atrakcji.

Gady te można spotkać w różnych siedliskach. W pobliżu domostw, w stertach starych rupieci, desek, drągów, dykty, usypanych kamieni, w ruinach dawnych budowli, na zarośniętych cmentarzach i poboczach dróg. Można też natknąć się na nie, na terenach zbliżonych do naturalnych, takich jak łąki i ich obrzeża sąsiadujące z gęstymi zaroślami. Zdaje się, że unikają otwartych terenów, na rozległych łąkach, czy polach. W lesie, gdzie dominują wysokie drzewa, też nieczęsto spotyka się żmiję. Z naturalnych siedlisk wolą obrzeża lasów i tereny w pobliżu strumieni.
Tym razem nie wypatrzyłam nigdzie zygzakowatego gada.


Żmiję spotkaliśmy kiedy indziej, oczywiście wtedy najmniej się jej spodziewałam. Miałam na nogach sandały, bo byliśmy na popołudniowym spacerze. Zeszliśmy na chwilę z drogi na zarośniętą łąkę. W ostatniej chwili zatrzymałam męża, bo spostrzegłam, że jego but celuje dokładnie w zagłębienie, które szczelnie wypełniało wzorzyste ciało żmii zygzakowatej! Była srebrzystoszara z wyraźnym ciemnym zygzakiem na grzbiecie. Prawie na migi daliśmy sobie znak i po cichutku wycofaliśmy się z tego miejsca.

środa, 21 kwietnia 2010

Bieszczady - deszcz w Cisnej i salamandra

„Spośród wielu bzdur,
które niosą stada chmur
ja lubię deszcz, deszcz w Cisnej.”

/muz. Jacek Mikuła, sł. Bogdan Olewicz/

Jak śpiewa Krystyna Prońko, w Bieszczadach nawet zwykły deszcz smakuje wyjątkowo.

Ponad 20 lat temu, taki deszcz w Cisnej przyniósł mi spotkanie z salamandrą plamistą. Wtedy pierwszy raz zobaczyłam, szykownie odzianą w lśniącą czarno-żółtą suknię, salamandrę. Wyszła na spacer po deszczu i na swoje delikatne ciałko zbierała krople dżdżu zwisające z wysokich traw. Poruszała się trochę nieporadnie i ale bez pośpiechu, jakby doskonale wiedziała, że nie ma wielu amatorów czyhających na jej życie. A to za sprawą gruczołów jadowych, rozmieszczonych na jej grzbiecie i z boku głowy.

Jaskrawe ubarwienie salamandry, to ostrzeżenie: „Uwaga! Nie próbuj mnie zjeść. Jestem niesmaczna i trująca.” Kiedy napastnik poczuje ostry, piekący smak jadu, traci ochotę na taką przekąskę i następnym razem, pewnie już nie zaczepi tego intrygującego płaza. Jad z gruczołów wydostaje się dopiero po bezpośrednim kontakcie ze skórą zwierzęcia. Nie potrafi ono wydzielić jadu samoistnie, nawet kiedy zostanie silnie przestraszone. Lepiej więc nie dotykać i nie brać do ręki delikatnej salamandry, bo chociaż dla nas jad nie stanowi zagrożenia, to może nieprzyjemnie podrażnić spojówki, kiedy potrzemy oczy.

Egzotyczna uroda salamandry i jej spokojne, jakby dostojne usposobienie sprawiły, że po każdym deszczu w Bieszczadach, wyglądam tego sympatycznego płaza.

Z ostatniego naszego spotkania mam pamiątkę, bo szczęśliwie wzięłam ze sobą aparat. Znowu było po sporej ulewie, którą przeczekaliśmy pod drzewami w drodze do Jeziorek Dusztyńskich.
W pobliżu brzegu jeziorka, w spróchniałym pniu, znalazła schronienie urodziwa czarno-żółta dama – salamandra plamista.


poniedziałek, 12 kwietnia 2010

10 kwietnia 2010 r. Katastrofa pod Smoleńskiem

„W obliczu takiej tragedii, to słowa są niczym…”

Powtarzam za tragicznie zmarłą Panią Prezydentową Marią Kaczyńską, która w ten sposób łączyła się w bólu z matką zmarłych dzieci.

„16 września 2007 r. Maria Kaczyńska odwiedziła w szpitalu w Ustrzykach Dolnych Czeczenkę, której trzy martwe córki znaleziono w Bieszczadach. Kamisa D. i jej synek Mahomet trafili do szpitala po tym, jak zostali zatrzymani przez polską Straż Graniczną podczas nielegalnego przekraczania granicy polsko-ukraińskiej.”

środa, 7 kwietnia 2010

Bieszczady - dawne cmentarze

Zaduma nad nieuchronnością przemijania, towarzyszy chyba wielu, mijającym nagrobki cmentarne. Cmentarze bieszczadzkie: skromne, kamienne nagrobki w naturalnej oprawie.
W Bieszczadach Wysokich, kiedyś zamieszkałych, teraz wyludnionych, takie miejsca są wyjątkowo wymowne. Prosty krzyż zrobiony z miejscowego piaskowca, albo odlany z metalu, tylko przez jakiś czas, będą wskazywały miejsce wiecznego spoczynku żyjących tu kiedyś ludzi. Chociaż przyroda tak nieuchronnie, choć nie bez wdzięku upomina się o swoje, to daje również wskazówki, gdzie kiedyś były cmentarze, czy stały świątynie.
Dawni mieszkańcy tych terenów, silnie związani z otaczającą przyrodą, również przy wyborze miejsca posadowienia świątyni i cmentarza kierowali się naturalnymi walorami terenu, przebiegiem strumieni czy sąsiedztwem drzew. Większość świątyń i towarzyszących im cmentarzy zostało ulokowanych w wyżej położonych miejscach, dobrze odprowadzających wody opadowe, w pobliżu strumienia, w otoczeniu dorodnych drzew.
Na bieszczadzkich cmentarzach najczęściej sadzono jesiony, lipy i modrzewie. Być może pogańskie wierzenia o duszy zmarłego, która jednoczyła się z drzewem, sprawiły, że drzewa cmentarne uznawano za nietykalne i bano się je wycinać. Dlatego grupy starych drzew wskazują nam miejsca, gdzie być może, plątanina zarośli kryje stare nagrobki mieszkańców dawnych wsi bieszczadzkich. Wśród roślin porastających stare cmentarze, charakterystyczne są lśniące kobierce zimozielonego barwinka. Modre kwiatki chabra miękkowłosego i żółta smotrawa okazała, także tworzą barwne dywany. Kiedyś posadzono je, żeby swym naturalnym pięknem zdobiły miejsca wiecznego spoczynku mieszkańców tych gór.

piątek, 2 kwietnia 2010

Bieszczady - krzyż przy drodze do Beniowej

Wielkanoc 2010
nadejdzie chwila - sam zrozumiesz
że twoje miejsce w cieniu krzyża
choć byłeś pośród tamtej zgrai
i tak jak inni mu ubliżał

i będziesz z drżeniem czekał chwili
by Bóg pozwolił ci jak jemu
odwrócić głowę w tamtą stronę
gdzie niebo blaskiem pochyli

w ramionach krzyża podniesiony
zobaczysz nad głowami ludzi
jak anioł skamieniałe serca
jak ptaki lekkim tchnieniem budzi
/Kazimierz Józef Węgrzyn/

środa, 24 marca 2010

Bieszczady - festyn w Zatwarnicy

Pracownik Bieszczadzkiego Parku Narodowego sprzedając nam bilety, dołączył do nich broszurkę z opisem ścieżki dydaktycznej w Brzegach Górnych. Zajrzałam do środka i trafiłam akurat na szkice ogrodzeń stawianych przez mieszkańców dawnych wsi bieszczadzkich. Szczególnie podobają mi się te plecione z wierzbowych gałązek.


Pan podzielił mój gust i dodał, że on, to mógłby zamieszkać w kurnej chacie bez wygód i żyć tak, jak niegdysiejsi mieszkańcy tych terenów. Ciekawe, że nie tylko ja mam takie „dzikie” pomysły. Rozmowa zeszła na jadło, więc spytałam, czy wybiera się na festyn do Zatwarnicy, na degustację miejscowych specjałów. Bo ja, cały następny dzień zarezerwowałam sobie na ten kiermasz. Podjadłam tam, pośpiewałam, nacieszyłam oko tańczącymi, przyjrzałam się zgrabnej pracy rąk pana wyplatającego wiklinowe kosze.


Obejrzałam też prezentację autorstwa historyka - etnografa Bogdana Augustyna o tym, jak dawniej w Bieszczadach budowano. Ciekawe, czy sadzono kiedyś żywopłoty, bo na szlakach towarzyszą nam nieraz ciągnące się wzdłuż dróg zarośla tarniny, głogu, dzikiej róży, jałowców. Z powodzeniem mogłyby pełnić rolę żywych zasieków, oddzielających od nieproszonych gości. Dodałabym do tego zestawu, co kawałek, jeszcze krzewy bzu czarnego i kaliny, dla złagodzenia kolczastości. Oprócz funkcji grodzących, taki płot byłby też ucztą dla oka i podniebienia, nie tylko gospodarzy domu, ale także ich skrzydlatych i czworonożnych gości.

wtorek, 23 marca 2010

Burza i tęcza w Bieszczadach

Coraz częściej nie biorę już ze sobą na wycieczki aparatu fotograficznego. Trochę z wygodnictwa (nie chce mi się nosić małej cyfrówki, chociaż kiedyś targałam ciężkiego Zenita), a trochę dlatego, żeby nie rozpraszać się i chłonąć obrazy bez spoglądania na wyświetlacz aparatu. Do tej pory tylko jeden raz żałowałam, że nie mogę utrwalić tej chwili i zapisać obrazu, który dane mi było oglądać. Wracaliśmy z Kremenarosa na Rawki. Świeciło słońce, a jakaś figlarna chmurka ścigała się z nami, kto pierwszy dotrze na szczyt. Ostatnie metry podejścia pokonaliśmy pokropieni drobnym deszczykiem. Stanęliśmy na szczycie, podziwiając jeden z moich ulubionych widoków: Połoninę Caryńską. I wtedy, na tle lasu porastającego stok Małej Rawki, tuż pod moimi nogami, dostrzegłam śliczną tęczę. Wydawało się, że mogłabym na nią wskoczyć, tak była bliska i wyraźna. Pamiętam jej soczyste barwy i to, że przedzielała las na dwie części o różnych odcieniach zieleni. Nad tęczą las był ciemnozielony, a poniżej – szmaragdowy. Staliśmy jak zauroczeni. To był pokaz tylko dla nas, bo nikogo poza nami nie było w pobliżu. Dopiero po chwili pojawiło się małżeństwo z aparatem, ale po tęczy nie było już śladu.

Światło przed burzą jest zachwycające. Na zdjęciu poniżej, burza zbliżała się do Matragony z południowego wschodu.
Zdarzyła nam się burza, którą przesiedziałam w kucki pod najniższym drzewem i nie miałam najmniejszej ochoty wyciągać aparatu, żeby ją sfotografować. Dopiero po powrocie z wakacji dowiedzieliśmy się, że tego dnia na Połoninie Wetlińskiej piorun poraził dwoje turystów. Nadchodzącą burzę słychać było na długo przed tym, jak nawałnica zastała nas w pobliżu Dwernika Kamień. Zdążyliśmy zejść do lasu i przycupnąć w zagłębieniu. Po chwili poszycie lasu zakotłowało się. Patrzyłam, jak zeschłe, bukowe liście podskakują na ziemi wokół nas. To grad, wielkości laskowych orzechów, wprawił je w ten szaleńczy taniec. Patrzeliśmy zdumieni - grad w środku lata? Potem nagle zrobiło się ciemno, a po chwili las wokół nas wypełniła gęsta mgła. Czułam się jak w mrocznym horrorze. Musieliśmy odczekać dłuższą chwilę, zanim chmury się podniosły i pełni wrażeń wróciliśmy do domu na kolację. Całe szczęście, że nasi synowie tym razem nie chcieli iść z nami, a może właśnie szkoda, bo mieliby okazję doświadczyć burzy w górach i poznać kilka zasad zachowania się w czasie jej trwania.

Te dwa zdjęcia zamieszczone poniżej, zrobiliśmy pomrukującej zza ukraińskiej granicy burzy, która jednak nie pofatygowała się, żeby ją przekroczyć.


Za chwilę ogarnie nas mgła...

piątek, 19 marca 2010

Bieszczady - spotkanie z zaskrońcem

Lubię bawić się nad wodą. Chociaż dawno wyrosłam z wieku dziecięcego, został mi zapał budowania kamiennych, błotnych, "patycznych" zapór na strumieniach, potokach, strugach i strużkach. Wykorzystam każdą nadarzającą się okazję do budowy miniaturowej floty z kijków, liści albo kory, jednym słowem z tego, co można znaleźć nad wodą. Tak było i tym razem, kiedy mieliśmy wolny dzień, za sprawą bolesnego pęcherza na stopie.


Widocznie nasza działalność, jako budowniczych, była na tyle cicha, że nie wystraszyliśmy  mieszkańca okolic tego strumienia. Dzięki temu mogliśmy podziwiać eleganckie ruchy, przepływającego miedzy kamieniami zaskrońca. Chował się pod głazami i wdzięcznie wystawiał główkę ozdobioną żółtymi plamami za uszami.


Nasze dyskretne zainteresowanie jednak szybko mu się znudziło. Wypełzł więc na gęsto zarośnięty brzeg i w ten sposób pozbył się naszego towarzystwa.

poniedziałek, 15 marca 2010

Bieszczady - potok Hylaty o dwóch obliczach

Jednego lata, po kilkudniowych, intensywnych opadach deszczu, potok Hylaty niósł tyle wody, co w czasie wiosennych roztopów. W tych dniach ogólnopolskie radio podało, że w Chmielu na drogę osunęła się ziemia z kamieniami i rosnącymi na zboczu drzewami. Mieliśmy sporo szczęścia, że nie zatrzymało nas to osuwisko, które musiało zatarasować drogę już po naszym przejeździe.

Innym razem spędziliśmy popołudnie nad tym samym wodospadem w pogodny dzień. Chociaż szumiał łagodnie, to i tak po wyjściu na drogę, cały czas miałam w uszach gwar wody pluszczącej po kamieniach.

Nad wodą mogłabym siedzieć godzinami. Chociaż mówi się, że czas przypomina płynącą wodę, to kiedy jestem w jej pobliżu, czas przestaje dla mnie istnieć.

sobota, 13 marca 2010

Bieszczady - rośliny towarzyszące człowiekowi


W kilku miejscach w Bieszczadach widziałam duże połacie porośnięte szczawiem alpejskim. Ładnie to wygląda, taka kompozycja żywo zielonych, parasolowatych liści, przypominających rabarbar i kłosowatych, rdzawych kwiatostanów poutykanych gdzieniegdzie. Nie podejrzewałam, że taka malownicza ekspansja, jest związana z działalnością człowieka. Otóż roślina ta lubi rosnąć w miejscach bogatych w azot, czyli żyznych. Prawdopodobnie więc tam, gdzie rosną łany szczawiu alpejskiego, były kiedyś zagrody dla zwierząt.

środa, 10 marca 2010

Bieszczady - pobocza dróg


W Bieszczadach wędrując skrajem drogi, nawet takiej bardziej uczęszczanej, nie mogę napatrzeć się na te przydrożne bukiety - plątaninę przeróżnego "zielska". Niby zupełny chaos, ale tak skomponowany, że niczego bym w nim nie zmieniła. Długie pędy jeżyn, wysokachne osty, aż dziw bierze, że takie mogą urosnąć, długolistna mięta, wszystko poprzetykane delikatnymi źdźbłami traw. No i te wierzby! Nieokaleczone przycinaniem, wyglądające jak wielkie, zielone różyczki brokułów. Wczesnym rankiem, albo późnym popołudniem, kiedy słońce świeci łagodnym światłem, tysiące zajączków odbijają połyskujące listki
wierzby laurowej (w. pięciopręcikowej).
Kiedy wyjeżdżaliśmy rano, albo wracaliśmy ze szlaku, mijaliśmy kępy tych krzewów i zastanawiałam się, dlaczego tak błyszczą? Czy to poranna rosa, czy może przeszedł tędy deszcz?

Słyszałam kiedyś opinię przewodnika bieszczadzkiego, że warto było by wycinać pobocza dróg w Bieszczadach, żeby odsłonić widoki dla zmotoryzowanych turystów. Gdyby ktoś pytał, to ja się nie zgadzam!

piątek, 5 marca 2010

Bieszczady - dawne wsie

Kiedyś w Bieszczadach życie tętniło w wioskach, których dziś już nie ma. Naprawdę, trudno mi to sobie wyobrazić. Ale wystarczy wiosną, wędrując dolinami, rozejrzeć się i popatrzyć na pobliskie stoki, a można zauważyć na nich kwitnące drzewa owocowe.


Latem znowu zachwycają mnie olbrzymie bukiety żółtych rudbekii, które "uciekły" z ogródków do przydrożnych rowów.

Na cmentarzu w nieistniejącej wsi Caryńskie, spotkałam kwitnącą smotrawę okazałą, która wyglądała, jak mały słonecznik z cieniutkimi, żółtymi płatkami.


Pewnie w przydomowych ogródkach rosła też mięta, której aromatyczne łany mijamy w czasie wędrówek. Zrywam wtedy jej aksamitne listki i wdycham orzeźwiający zapach.

niedziela, 28 lutego 2010

Chmiel

Zakochana
Z wielu powodów i dla smutków wielu
chciałabym dzisiaj mieć poduszkę z chmielu.
Zapach tych lekkich siwozłotych szyszek
sprowadza mocny sen - zjednywa ciszę.
Gdzieś to czytałam albo mi się śniło:
"Chmiel na bezsenność, a sen - na bezmiłość".
Poduszkę z chmielu gdy sobie umościsz,
zaśnij, bo na co życie bez miłości...
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska

Ten wiersz może być o mnie.
Tak, jestem zakochana w... Bieszczadach.
Dzieli nas dystans ponad 600 km, ale od kilku lat widujemy się co roku.
Chciałabym, żeby właśnie Chmiel był moim lekarstwem na niespełnioną miłość do tej wyjątkowej krainy.

środa, 24 lutego 2010

Bieszczadzkie Anioły


Zaprosiłam bieszczadzkiego Anioła, żeby czuwał nad moimi marzeniami.